Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ciężkie powroty XIX

39 780  
100   7  
Kliknij i zobacz więcej!Dziś bohaterzy opowiadań porozjeżdżali się po świecie. Zaatakowali Niemców i Włochów, ale także i Mazury i Łeba nie mogą być spokojne.

Jeśli jednak nie chcesz niczego gubić, mamy najlepszą z możliwych rad! Nie pij!

NA DWA PIWA

W zasadzie to do teraz nie mogę uwierzyć tak do końca w to co się stało, a i nie wiem czy moi rodziciele mi to przebaczyli. Niedziela Wielkanocna, radosnym głosem obwieszczam, że idę na piwo albo 2. W międzyczasie dochodzą do nas znajomi (niewidziani od świąt Bożego Narodzenia) i zmieniamy lokal na dyskotekę (o czym nie wiedziałam, bo ja nie bywam w takich miejscach), o 3 nad ranem, pod wpływem cudownego humoru i zdolności podejmowania szalonych decyzji uzgadniamy, że bierzemy taksówkę, robimy zakupy na stacji benzynowej (tam nas nawet pani namówiła na 2, a nie na 1 butelkę wody ognistej) i jedziemy na wioskę do kolegi na grilla. A po wodzie wysokoprocentowej, to już cuda.
Gospodarz imprezy biegający nago, śmigus dyngus w stawie za domem, kłótnia jednej parki itp. Zmęczona już pijackimi wydarzeniami postanowiłam położyć się spać (aaaa i zapomniałam, że z nudów umyłam naczynia i obrałam ziemniaki chłopakom na obiad). No ale wracając, wchodzę do pokoju i widzę, że na podłodze leżą puzzle (krajobraz i jakieś 3 000 części). Po drodze zauważyłam koronę, stwierdziłam, że jestem królową, więc założyłam ową koronę i zaczęłam układać puzzle (już było ok. 6-7 rano), jak już udało mi się wcisnąć jakieś 3 czy 4 kawałki wpada kolega i nawiązał się między nami taki oto dialog:
(K-oburzony): Co ty tu robisz?!
(Ja): Przecież puzzle układam.
(K): Ale dlaczego w koronie?
(Ja): No bo królową jestem.
(K-śmiech): Ale to męska koroną, więc co najwyżej możesz być królem.
No i tutaj została podjęta decyzja o niezwłocznym pójściu spać, więc złożyłam swoje ciało już ledwo żyjące na łóżku.
W nocy rozładował mi się telefon, rodziców o tym, żeby się nie martwili i że wrócę jutro i że się świetnie bawię poinformowałam SMS-em napisanym od koleżanki (ok. 4 nad ranem). Do domu wróciłam o 14 i przez 2 godziny słuchałam jaka jestem nieodpowiedzialna itd itp. Po czym poszłam spać.
PS Zapomniałabym, że rano powitaliśmy opowieściami z dnia (a może i nocy) poprzedniego.

by jbolewska @

* * * * *

TOUR DE BAR

Był kwiecień roku bieżącego 2010. Umęczona pisaniem pracy magisterskiej, wraz z kumpelami podjęłam decyzję o spontanicznym melanżu na terenie położonego nieopodal lubelskiego miasteczka akademickiego. Impreza rozpoczęła się kulturalnym kieliszkiem domowego wina winogronowego na stancji koleżanki, która to miała być naszą późniejszą noclegownią. Na lekkim rauszu dotoczyłyśmy się najpierw do jednego pubu, gdzie spożyłyśmy po jednym browarze i stwierdziwszy, że w owym lokalu jest za jasno, podjęłyśmy decyzję, że zrobimy tak zwany Tour de Bar (jeden lokal - jedno piwo). Niestety plan nasz legł, gdyż nie przewidziałyśmy pozyskania nowych znajomych, przez co zakotwiczyłyśmy już w drugim z kolei barze, gdzie alkohol spożywałyśmy bez umiaru.
Po kilku godzinach i przyjętych na twarz hektolitrach trzeba było jakoś wrócić do wcześniej wspomnianej noclegowni. Nowi znajomi postanowili nas odprowadzić, więc wracając tropem węża z niewielką ilością krwi w alkoholu, robiliśmy sobie jeszcze pamiątkowe zdjęcia w strategicznych punktach typu bankomat, a następnie zahaczyliśmy o nocny bar z kanapkami, gdzie skonsumowaliśmy pyszne buły.
Mój bilans imprezy, jak się okazało nazajutrz, to potworny kac i totalnie upaprane sosem z kanapki buty i kurtka. Ale nic to. Jako że miałam potem wracać do domu samochodem, zdecydowałam, że przejdę się z koleżanką (również skacowaną) po jej kserówki na drugi koniec miasta, a wracając kupię sobie alkomat w sklepie militarnym (bo słyszałam, że tam sprzedają). Więc poszłyśmy, wypuszczając w eter opary alkoholu - ja w za dużym płaszczu koleżanki. W drodze powrotnej wchodzę do sklepu, w którym miały być alkomaty. Za ladą trzech gości. Jeden postanowił nas obsłużyć.
On: Słucham?
Ja: Interesują mnie alkomaty.
On: Nie ma.
Ja: Nie maa? Yyyyyyyyyyyyyyyyyyyyyy. To my sobie popatrzymy na te pistolety i wyjdziemy...
W tył zwrot i lota ze sklepu.
A alkomat kupię sobie przez internet. Łaski bez.

by kingusia_b @

* * * * *

MAZURY

Sytuacja miała miejsce kilka lat temu, w czasach LO, wraz ze znajomymi wynajęliśmy domek na Mazurach w Kolonii Rybackiej k. Węgorzewa. Oczywiście, jako że ekipa zbierana z całej Polski, trzeba było się dobrze przywitać, zresztą wypadało tak, że był to okres osiemnastek, więc każdy musiał postawić coś zaległego czy też na zapas. W związku z tym turnusem było kilka ciekawych sytuacji:
1. Postanowiliśmy wybrać się na dyskotekę, przez dzień udało nam się ustalić, że na przystani w Węgorzewie taka impreza występuje. Przygotowania do wyjścia na imprezę, wódka zapijana piwem. Piwo w kieszeń i heja na imprezę. Po drodze jeszcze zahaczyliśmy o sklep, bo piwo na drogę skończyło się po 200 m, a przed nami jeszcze 3 km spaceru. Na miejsce dotarliśmy w stanie wskazującym, ale nic, bawimy się dalej. Kolejne piwa w barze, niestety, wraz z jednym kumplem skończyliśmy o jedno piwo za daleko. Dalej w mojej świadomości występuje już pokaz slajdów: toaleta, krzaki, ławka, toaleta. Po jakimś czasie, gdy nasz stan pozwalał na podjęcie próby powrotu, kumpel który był w niezłym stanie wziął nas i postanowił odprowadzić. Niestety jego wytrwałość pozwoliła na dotarcie do rynku. Decyzja: dzwonimy po taryfę. Mój współtowarzysz picia postanowił wziąć ten obowiązek na siebie, zorientowaliśmy się, że jest coś nie tak gdy zamówienie taksówki zajęło mu 10 minut, a z rozmów można było wyłapać "jak pani nie wie gdzie jesteśmy? na ryneczku niedaleko przystani" - oczywiście dzwonił do korporacji w naszym rodzinnym mieście - nie dziwię się, że pani przyjmująca zgłoszenie nie wiedziała gdzie jesteśmy. W końcu jednak udało się i czekamy. Czas niemiłosiernie się wydłużał, pojawiła się lekka mgła, w pewnym momencie widzimy, jedzie coś, nawet ma włączone podświetlenie napisu na dachu: Siwy łap ją, bo przejedzie koło nas. Kumpel był bardzo posłuszny, bo wszedł na środek drogi, aby taksówka nas nie przegapiła - niestety, podświetlony na napis na dachu samochodu nie brzmiał TAXI, tylko Policja. Na nasze szczęście panowie okazali się bardzo wyrozumiali i po spytaniu się czy wszystko w porządku pojechali dalej.
2. W tym samym czasie w Węgorzewie odbywał się festiwal rockowy. Kumpel W. jako rasowy true metal postanowił na niego się udać. Zakupił bilety, a jako że mieliśmy ze sobą rowery, to jako transport na koncert i z powrotem postanowił go użyć. Jednak jak tu się bawić bez wspomagaczy, wracając na tym rowerze trochę nim zawiało, jak sam twierdzi nie zdążył zredukować przerzutki przed wzniesieniem i zbyt duże obciążenie miał - tej wersji się trzymajmy. Pech chciał, że za nim jechała policja, zatrzymanie, pytania podstawowe: skąd pan wraca, gdzie pan wraca i to, którego najbardziej się obawiał: pił pan coś? Z racji tego, że na poprzednie odpowiedział zgodnie z prawdą to i tu nie chciał kłamać: tak, piwo na początku koncertów. Panowie Policjanci nie dali wiary jego zapewnieniu: do autka, wraz z rowerem i kurs na komendę, jako że nie mieli przy sobie przenośnego alkomatu. Do dziś kumpel nie chce zdradzić jak się trzeźwieje w 10 minut, bo na alkomacie wyszło mu 0,0. Za to do dziś opowiada jak w Transporterze jechał z tyłu wraz z 5 policjantami, na środku rower z mrugającym czerwonym światełkiem.
3. Raczyliśmy się alkoholem kulturalnie w domku, w pewnym momencie wyszło tak, że kumpel zamknął się w pokoju. Jak pech to pech: w tym samym momencie zepsuł się zamek. Kumpel, będąc już w stanie wyższej świadomości, postanowił wydostać się z tej pułapki przez okno. Skok z pierwszego piętra, jednocześnie przyhaczył o ścianę, zdarł skórę na łokciu i poobijał kolana. A mina kumpla siedzącego na parterze i nieświadomego całej dramatycznej sytuacji, gdy jedne z nas wchodzi cały zakrwawiony przez drzwi, a był na piętrze - bezcenna.

WYMIANA UCZNIOWSKA

Historia też z czasów LO, byliśmy na wymianie uczniowskiej w Niemczech. Nasi gospodarze postanowili zabrać nas na imprezę, do dziś nie za bardzo pamiętam co to było, ale jakiś koncert. Jako że nasze towarzystwo z Polski składało się z 3 chłopa i 5 dziewczyn, a gospodarze to tylko kobiety, wraz z kumplami doszliśmy do wniosku, że koncert nas średnio interesuje i że jak się napijemy, to może będzie lepiej; początkowo w barze, ale po piwie i kolejce stwierdziliśmy, że nas na to nie stać, pomysł: idziemy gdzieś coś kupić. Znaleźliśmy stację benzynową, kupiliśmy flaszkę (cholera droga była) i powrót na imprezę. Ale jak wiadomo: 0,7 na 3 to za mało nawet jak 2 nie przyjdzie. Kolejny kurs na stację, kolejny zakup i powrót. Jak się okazało jeden z moich towarzyszy miał słabą głowę, bo odpadł po drugiej flaszce. Jego stan można określić jako zwłoki. No ale przejdzie mu za jakiś czas, jednak jego gospodyni spanikowała i zadzwoniła po swojego ojca. Tu na mnie i drugiego, w miarę trzymającego się kumpla, padł blady strach: ale jak to? Przecież Hans nie może go zobaczyć w takim stanie. Idziemy z nim na dwór, na świeżym powietrzu szybciej wytrzeźwieje. Niestety, albo Hans jechał za szybko, albo kumpel za długo trzeźwiał, w każdym razie zastał nas w sytuacji, gdy ten leżał nieprzytomny. Hans zmierzył nas wzrokiem i zadał pytanie, którego najbardziej się obawialiśmy: ile wypił? Nasze mózgi działające na najwyższych obrotach (stan wyższej świadomości, a on do nas jeszcze mówi nie po polskiemu) wymyśliły, aby naciągnąć trochę prawdę i w odpowiedzi padło, że 3 piwa. Dostaliśmy polecenie załadowania kumpla do auta, nie było to łatwe, ale w końcu się udało (muszę go, po 6 latach przeprosić, ten ból głowy rano to nie był tylko kac, ale chyba wrzucając go do auta uderzyłem głową o drzwi, a możliwe że też o dach).
Rano obudził mnie SMS: "Siema! Zajebista impreza, ale właściwie co mi się wczoraj stało?"
Dalsze relacje są już z opowiadań kumpla: rano obudził się na łóżku w salonie swoich gospodarzy, nie byli w stanie go wnieść do pokoju na piętro. A oczywiście przy śniadaniu, na pytanie Hansa ile wypił ten opowiedział zgodnie z prawdą: 2 razy 0,7. Na co Hans dodał: i 3 piwa. Jak kumpel stwierdził, nie pamięta już tych piw, ale może. Dopiero później mu powiedzieliśmy, że 3 piwa były przykrywką.

by lewy_pawel @

* * * * *

WE WŁOSZECH

Działo się to w trakcie obozu młodzieżowego w Italii, na który pojechałem wraz ze swoim dobrym kumplem (szczecinianinem, co ważne dla fabuły). Jednego dnia, autokarem zapełnionym osobami z różnych grup obecnych w ośrodku, wybraliśmy się na imprezkę do Rimini (organizowaną przez kierownictwo, żeby nie było). Co działo się na miejscu to inna historia. Dość powiedzieć, że wszyscy obecni nieźle się wstawili, z czego ów mój kumpel najbardziej chyba. Wsiedliśmy do autokaru i ruszyliśmy w drogę powrotną. Początkowo kumpel zapewniał mnie i wszystkich, którzy mogli usłyszeć, co przy tonie głosu nie było problemem, że nie jest pijany i jako dowód zaczął czytać na głos. Wszystko. Rejestracje mijających nas samochodów, znaki drogowe, billboardy, itp. Po tym jak oznajmiliśmy, że mu wierzymy (byle się zamknął), zasnął grzecznie. Niestety, obudzili się panowie z innej grupy, jak jeden mąż obywatele Łodzi i kibice Widzewa. W swym stanie świadomości oczywiście zaczęli manifestować własne poglądy, generalnie hasłami typu "Widzew rządzi!" itp. Mój kumpel oczywiście się w tym hałasie przebudził. Rozejrzał się tępo. Nabrał w płuca z dwa metry sześcienne powietrza i wydarł z siebie ryk godny samego Leonidasa "POOOOGOOOOŃ!". Ja i jeszcze inni kumple z naszej grupki rzuciliśmy się na niego, by go uciszyć, albowiem planował dalej się wydzierać. Na szczęście kibice z Łodzi w liczbie jakieś 30 pijanych kolesi byli na tyle zdezorientowani tym okrzykiem, że nie potrafili umiejscowić źródła. Kto zna nastroje panujące pomiędzy wyżej wymienionymi klubami, wie co by się stało, gdyby im to wyszło. Dojechaliśmy do ośrodka wypoczynkowego. Wtargaliśmy kumpla do pokoju. W tym momencie stwierdził, że MUSI umyć zęby (była jakoś 4.30 nad ranem). Szczoteczkę zamiast do ręki wziąć wsadził sobie do paszczy i dziarskim krokiem ruszył w stronę łazienki. Na jednym dziarskim kroku się skończyło, gdyż delikatnie mówiąc pierdyknął o ziemię. Wstrząs z tym związany przestawił w jego komputerku priorytet z "umyć zęby" na "napić się coli". Oczywiście zaczął manifestować nową potrzebę okrzykami, jednocześnie przemieszczając się po pokoju ruchem pełzaczym ze szczoteczką do zębów wciąż tkwiącą w buzi. Krzyczał co chwilę "fcem holem", czy jakoś tak to brzmiało. Pozostali mieszkańcy pokoju w liczbie 4, wliczając mnie, czy to z dobrego serca, czy żeby po prostu się zamknął, wyciągnęli w jego stronę swoje butelki z colą (wcześniej tego dnia każdy kupił sobie jedną litrówkę). Kumpel podpełznął (cały czas nie chciał wstawać z podłogi, nie wiemy czemu) do zgromadzonych butelek, spojrzał niezbyt inteligentnie i wrzasnął (nadal ze szczoteczką w paszczy) "NIE! Ja fcem mohjom holem!". W końcu znalazł owego nietypowego Graala pod swoim łóżkiem (a jakże). Dopiero wtedy odłożył szczoteczkę (o myciu zębów jak widać zapomniał), napił się i położył...
...żeby stwierdzić, że mam mu dać 2KC. Ja, jak zawsze przygotowany, rzuciłem mu tabletkę, a on nalał sobie kubeczek musującego wina przechowywanego gdzieś obok coli, do tego wrzucił tabletkę, zamieszał i wypił całą miksturę. Co ciekawe rano nie miał kaca i pamiętał wszystko poza wydarzeniami z autokaru, które mu dobitnie przypominam przy każdej okazji (wiem, że to też przeczyta i z góry pozdrawiam).

by Biggodbrother

* * * * *

IMPREZA U ZNAJOMEGO

Było to lat temu kilka. Sączyliśmy browarki u kumpla bez większych planów na wieczór, gdy ten po skończonej rozmowie przez telefon zakomunikował, że idziemy na imprezę. Okazało się, że jego znajomy ma wolną chatę i zaprasza. Było nas z sześciu, z czego znał jednego.
Zaczęliśmy na ostro, setkami, potem wino, piwo i tak w kółko. Ludzie wciąż przychodzili. Podczas standardowej na takich domówkach dyskusji w kuchni wszystkim zachciało się jeść. Jako że zamiłowanie kulinarne posiadam, a alkohol mi pomagał, zacząłem od jajecznicy z nastu jajek, później tosty francuskie z 2 chlebów. W międzyczasie ktoś po alkohol jeszcze skoczył, bo się podobno kończył. Trochę potańczyłem, pośmiałem się i zacząłem wracać.
Obudziłem się w domu w moim kochanym łóżku, jednak miałem złe przeczucie. Na biurku 3 opakowania po kanapkach plus 2 całe i zacząłem sobie przypominać... po drodze kupiłem te kanapki, bo byłem głodny (orlen mam rzut beretem od domu). Mama moja zaraz mnie zawołała na dół i podając jakąś maź wyglądającą jak budyń z kawałkami kiełbasy spytała co to jest. Ja oczywiście nie wiedziałem, ale dowiedziałem się od niej, że był to żurek który w nocy gotowałem (ach, te moje kulinarne ciągotki) śpiewając przy tym głośno (zrozumiałe) i wyraźnie (to dziwne). Dowiedziałem się też, że chciałem żeby mój szczur pobawił się z chomikiem i że chciałem ich zaprzyjaźnić. Niestety, nie obyło się bez zgub. Bluzę odzyskałem po kilku tygodniach, czapkę po ponad roku, a zegarka nie zobaczyłem już nigdy. A sam gospodarz zatarasował wejście na piętro zwiniętymi dywanami (tam była babcia). A i jeden ze znajomych wracał na jednorożca przez miasto tj. z ręką wyprostowaną przed czołem udając, iż jest to róg.

by Avenged

* * * * *

JABOLE

Rok 2008. Czerwiec, miesiąc przed moją 18. Pierwsze większe w mojej karierze picie tanich trunków marki jabol. Efektem upojenia tym alkoholem był ciężki powrót polną drogą (jakieś 2 km), z czego pamiętam migawki jak kumple rzucali mi piłkę do tenisa w krzaki, a ja się za nią rzucałem. Gdy dotarliśmy do drogi chciałem iść w kierunku przeciwnym od domu, twierdząc, że tam jest autobus (no faktycznie, za jakieś 5-6 km byłby autobus). W końcu kumpel mnie zawrócił do przystanku, który był jakieś 50 m od nas. Usiadłem, walnąłem głową o ściankę i następnie już wsiadałem do autobusu (na przystanku byliśmy jakieś pół godziny podobno). Przejechaliśmy 1 przystanek i poszliśmy na inny autobus. Po drodze rozmawiałem z tatą przez telefon, podobno nawet trzeźwo gadałem, choć myliłem nazwy ulic. Następne co pamiętam to przystanek, na którym wysiadał kumpel (jakieś 7 przystanków urwane) i chciał swój portfel, który ja miałem. Wyrzuciłem go na przystanek przez drzwi i jeszcze przyjacielskiego FAKA pokazałem. Jak dotarłem od autobusu do domu - nie pamiętam (jakieś 800 m), ale wyszedłem jeszcze z psem, po czym się położyłem, kładąc koło łóżka miskę, po której tata się zorientował, że coś jest nie tak - kiedy chciałem ją wynieść strasznie mnie zarzuciło, jakby przeciąg był. No i trzeźwienie w godzinę podczas wykładu.

POD NAMIOTAMI

Sierpień. Paręnaście dni po mojej 18 zacząłem życie jakże to dorosłego człowieka. Tym sposobem jest już kilka historii o powrotach. Tresta (nad zalewem Sulejowskim), wakacje z przyjaciółmi pod namiotami. Jako że chłopaki są muzykalni i kumpel miał gitarę - serce właściciela pola namiotowego i jego brata podbite. Któregoś dnia jak poszliśmy na dziką plaże zrobić ognisko, ów właściciel - sołtys na dodatek, najpierw marudził, że ognisko robimy, potem dał drewno. Następnie zjawił się jego brat z jakimiś chłopakami i przynieśli masę piw... Ja spokojnie siedziałem, sączyłem jedno po drugim, oni się zmyli, została nasza paczka. Więc też kończymy imprezę, zwijamy się, butelki i puszki do mojego plecaka - był pełny - i idziemy. Po drodze słyszę za sobą "Patrzcie na Wojciecha, jak śmiesznie nóżkami przebiera" na co ja foch i usiadłem na środku ścieżki w błocie. Sytuacja powtórzyła się jeszcze 2 razy, ale za ostatnim razem poszedłem w las - bez latarki! Obrałem azymut na namiot i idę. Słyszę, jak mnie wołają, ale dopiero z namiotu (godzina 23:30 jakoś) na całe gardło się rozdarłem "Jestem w namiocie, kur**!" Kac był jak każdego poranka.

Inny wieczór, chlanie na plaży. Było konkretnie, sporo wódy popijanej piwem i ogólnie była chęć nawalenia się. Ja zazdrosny o koleżankę, po całej libacji chciałem pomóc jej sprzątać z plaży, co miała zrobić z kolegą, o którego byłem zazdrosny. Efektem była ścieżka z plaży do kosza na śmieci oznaczona butelkami i innymi śmieciami, które niosłem. Potem podobno na bosaka biegałem między drzewami po szyszkach uciekając kumplowi i krzycząc, że jutro też mu ucieknę - nie mógł mnie złapać. Nad ranem kac konkret.

W ŁEBIE

Łeba 2008, też sierpień. Z kumplem pojechaliśmy z jego rodziną teoretycznie, ale mieszkali kawał drogi od nas, więc była swoboda. W pobliskiej wiosce - Nowęcin - jest stadnina koni, gdzie była moja dobra kumpela i masę innych fajnych dziewczyn (przy okazji jak któraś czyta to pozdrawiam), z kumplem wpadliśmy do nich pewnego wieczora dobrze zaopatrzeni - 0.7 Cachaca, 0.5 Wódki (Putinoff) i 0.7 Advocata - trunki z Lidla. U dziewczyn w pokoju nastąpiła konsumpcja, ledwie otworzyliśmy butelki, a dziewczyny się rozmnożyły (Dżinny jakie czy co?), ponieważ Cachaca żadne nie chciały z nami pić, z kumplem robiliśmy go sami. Dziewczyny tylko wódkę i advocata. Co miały w pokoju do jedzenia to zaczęliśmy im zjadać - jakiś pasztet, kiełbasa zeschnięta, ser żółty suchy trochę no i kumpel zjadł nadpleśniały chleb. Cachac się skończył, ja już byłem fajnie zamulony, ale kumplowi mało było! Zaczął najpierw z kieliszków dziewczynom wypijać advocata, potem z kubków, a na koniec wypił to co zostało w butelce. Zrobiła się jakoś 1 w nocy, więc do hoteliku czas nam wracać. Ale kumpela moja wraz z inną bardzo sympatyczną koleżanką postanowiły nas odprowadzić. Po drodze chciałem na baloty siana wskakiwać, efektem czego ulubione spodnie rozdarły mi się na tyłku. Idziemy już spokojnie chodnikiem, kiedy nagle kumpel zaczyna biec jak szalony przed siebie. Po kilkudziesięciu metrach wywalił się tak, że głową leżał na chodniku, a ciałem na ulicy. Dziewczyny przerażone, więc je uspokajam "Pijany jest, nic mu nie będzie", dobiegliśmy do niego, pytamy co jest grane, bo cały czas leży, na co on radośnie odpowiada, że odpoczywa. Dotarliśmy do hoteliku, ale przygoda się nie skończyła. Środek nocy, a my zaczęliśmy się wydurniać, hałasować, biegać nago po korytarzu... No i takie tam, aż właścicielka pod drzwiami stanęła i zaczęła coś mówić, na co my ucichliśmy udając, że nas nie ma - sprytne, co?
Poszliśmy spać.
Epilog: Nad ranem wstając nogi postawiłem na mokrej wykładzinie, wszystko w zasięgu 2 m od łazienki było mokre, w umywalce coś żółtego... Z czasem kumpel przypomniał sobie, że w nocy chciał się umyć, ale że był zmęczony, to mu się stać nie chciało więc usiadł i prawdopodobnie przysnął na jakąś godzinę, a woda po nim spływała na łazienkę. Żółta umywalka pozostała niewyjaśniona, ponieważ do dziś twierdzi, że rzygał do kosza na śmieci. Natomiast ludzie z hoteliku co mieszkali pod nami, nad ranem spakowali się i zmienili miejscówkę...

by MegaWacjech

Miałeś jakiś wyjątkowo ciężki powrót lub przeżycie na imprezie? Obudziłeś się na drugim końcu miasta czy Polski i nie wiedziałeś co się stało? Podeślij to wszystko do mnie klikając w ten link, a jak będzie wyjątkowo ciekawy ma szansę znaleźć się na głównej! W temacie maila wpisz powrót.

Znak @ występuje przy nickach niezarejestrowanych użytkowników Joe Monster!

Oglądany: 39780x | Komentarzy: 7 | Okejek: 100 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało