Szukaj Pokaż menu
Witaj nieznajomy(a) zaloguj się lub dołącz do nas
…BO POWAGA ZABIJA POWOLI

Ciężkie powroty XVIII

42 849  
132   15  
Kliknij i zobacz więcej!Dziś o uczynnych ludziach, niedoinformowanej informacji, luzackiej Kasi i najlepszej przepustce życia.

Jeśli jednak nie chcesz niczego gubić mamy najlepszą z możliwych rad! Nie pij!

ZBAWICIELE

Pewnego pamiętnego dnia wybrałem się do Tarnowskich Gór na koncert zaprzyjaźnionej kapeli zwącej się Zespołem Pieśni i Tańca ze Świerklańca. Normalnie bym się na to nie porwał, bo słaby dojazd i kompletnie nie znam miasta, ale miałem odebrać koszulkę zamówioną u perkmena kapeli. Już samo dotarcie było problem, bo przez opóźnienie nie zdążyłem na przesiadkę, skutkiem czego utknąłem na godzinę w centrum czekając na kolejny autobus jadący w okolice klubu. Po znalezieniu miejscówy i skasowaniu przez odźwiernego okazało się, że zespół grał już od jakiegoś czasu, więc w czasie przerwy wpakowałem się między muzyków i odebrałem zamówienie. Zdążyłem wypić może jedno piwo i musiałem się zbierać żeby zdążyć na ostatni autobus o 22! Szybko jednak stwierdziłem, że przystanek z którego miałem dostać się znany już dworzec nie jest obsługiwany ze względu na remont drogi i innego nie zdążę znaleźć, więc wróciłem do klubu na kolejne piwo wiedząc, że ostatnia nadzieja w pociągu dopiero koło północy. Około 23 po skończonym koncercie podeszła do mnie metalowa parka kiedy siedziałem sam przy barze (wyglądałem znajomo, urzekła ich moja nowa koszulka czy też zrobiło im się mnie po prostu szkoda, tego nie wiem) i zapytali czy gdzieś jadę (tu padła obco brzmiąca nazwa - jak się okazało tubylcze określenie jednej z dzielnic).
Powiedziałem, że jestem nietutejszy i muszę się dostać na dworzec, na co oni zaproponowali (nie przyjmując odmowy) żebym się zabrał z nimi taryfą. Nie bardzo mi się to podobało, bo kończyła mi się gotówka, jednak w końcu wciągnęli mnie do taksy, dojechali do siebie po czym zafundowali dalszą podróż do dworca. Tam przyszło mi czekać godzinę i kupić bilet za ostanie drobniaki znalezione w portfelu. Po kolejnej godzinie spędzonej w pociągu dotarłem do Katowic, skąd miałem jeszcze spory kawałek do domu. Po paru minut stałem na przystanku oswajając się z myślą, że czeka mnie jeszcze co najmniej godzinny spacer do domu, kiedy nagle podjechał samochód i kierowca zapytał się czy jadę, bo potrzebują pilota (jak myślicie, co zrobiłem?). Okazało się, że moimi kolejnymi zbawicielami tej nocy jest dwóch łysych miśków jadących po kumpla, który właśnie wyszedł z pierdla (milutko, brrr...). Po drodze zahaczyli jeszcze o stację benzynową i kiedy jeden poszedł po piwo (chcieli mnie nawet częstować, ale podziękowałem mając dość wrażeń, jak na jedną noc) drugi zobaczywszy moją koszulkę wyznał, że też kiedyś słuchał Metalliki i Sepultury, ale potem został skinem... Odstawili mnie grzecznie na przystanek 15 minut od domu i pojechali dalej szukać kumpla.
Do domu wróciłem około 3 w nocy i wolę nie myśleć ile zająłby mi powrót gdyby nie przychylność całkiem nieznajomych osób.

Jeszcze jeden powrót, tym razem znajomego:

Osiemnastka kumpla na katowickim Giszowcu, po całonocnym piciu znajomy zaczyna wracać na Rudę. Ktoś go odstawił na dworzec gdzie wsiadł w jakiś autobus i obudził się w Łaziskach, po przesiadce znalazł się w Zabrzu i dopiero stamtąd dotarł jakoś na Rudę. W sumie powrót zajął mu raptem jakieś 8 z hakiem godzin.

by Bartuc666

* * * * *

OSIEMNASTKA

Maj, AD 2008, kumpla z sąsiedztwa osiemnastka. Typowa młodzieżowa impreza, w domku na przedmieściach. Był grill, karkówka, kiełbacha polewana piwem, co w obecnych czasach studenckich grozi spaleniem na stosie, a także wino, szampan, Pan Tadeusz oraz inne wybrane dzieła Konopnickiej Marii, ogólnie towarzystwo kulturalne i wielbiące polską literaturę.
Jako młodzi, dobrze wychowani poprosiliśmy o drinka, coby na dobry oficjalny początek wśród rodziców nie walić bani za banią. Pomysł niestety okazał się nietrafiony, ojciec solenizanta, budowlaniec w krajach zachodnich, dolewał alkoholu w zamian, za każdy zaczerpnięty łyk mieszanki Sok-Wódka, powoli Wódka-Wódka. Jedzenia również nie odmawialiśmy, popijając między drinkiem upieczoną kiełbasę piwem. Później szampan i 18 razy w dupę. Jak to na osiemnastce.
Pech chciał, że w naszej miejscowości ktoś organizował MegaDiskoParty, na którym nie być, to wstyd. Potańczyliśmy, siedząc jednocześnie na krzesłach i pijąc, co popadnie.
Długo nie zabawiliśmy, ktoś kogoś w mordę walnął, koniec zabawy i syreny niebieskie.
Nadmienić również trzeba, że na drogę postanowiłem zaopatrzyć się w 250 ml Heinekena, tudzież Carlsberga, nie pamiętam, w każdym razie wyglądało to jak puszka sprite'a.
Usiedliśmy na murku, gadaliśmy, piliśmy, śmialiśmy się ze wszystkiego co w literaturze wspomniana poetka zawarła, gdy nagle jak Okręt Widmo na horyzoncie wyłania się dwóch panów w samochodzie marki VW, świeżo po lakierowaniu na biało-niebieski.
My tu, stąd, kolega ma 18, śmichy chichy, bajery dzikie węże. Dane. Solenizant, nadmienić trzeba, że licealista profilu wojskowego, co na poligon jeździł tydzień w tydzień, podał co miał podać, i gawędził nadal z wyższym stopniem, który skrybą był, że do policji, albo do wojska, że brat na lotnisku. Qui Penis Aqua Turbum - nie wiem. Piję sprite'a i przysłuchuję się pytaniom do drugiego z obecnych, i nagle oczy me jak denka od słoika. Toż to ja 17 lat mam, a że głupi jednocześnie, to nazwisko zmieniłem, wymeldowałem się z domu rodzinnego, i nowo narodziłem rok wcześniej.
Szczęście, że ów skryba wyrozumiały był, na rozpoznanie nie zabrał, balonik wystawił, nadmuchać kazał. Cyferki wskazały 1,5 czy 2. Ustnika nie dostałem. Za to taxi, pierwsza klasa, na szczęście dla mnie bez pobudki dla okolicznych domostw.
Po usilnych tłumaczeniach wypuszczony zostałem pod domem, co zasługą było nie tyle talentu mego do kontaktów międzyludzkich, co kochanym psem moim, pilnie podwórka strzegącym , który kolegów po fachu nie polubił. No i może tym, że rodzice telefonu nie odbierali. Podziękowałem za serdeczne Spier.....!, którym pożegnał mnie stróż praw moich.
Wyszedłem, doszedłem do drzwi garażu skrywanych za autem, które na podjeździe spędzało noc, i gleba. Piesek wspomniany wcześniej, jakże pana swego wielbiący wylizał po twarzy na dobrywiecz...noc. No nic, panowie pojechali, wstaję, telefon do kumpla.
- No gdzie jesteś?
- Coo?
- Gdzie jesteś...
- Aaaa... Pod cmentarzem...pi pi pi....

Fajnie. Idę. Dzwonię po drodze do towarzysza, nie odbiera. Nic to, kilometr dzielnie przed siebie brnę. Cmentarz, pusto. Duchów nie spotkałem. Policji ponownie też nie. Jakoś wróciłem do domu, walnąłem się na łóżko. Odleciałem.

Co nadmienić trzeba: Kolega nie pamięta telefonu, pamięta za to moje wywody w taxi, że ja dziewica w tych sprawach i w ogolę to grzeczny jestem, no i że na litość, płaczem brałem tego, co kierowcą był, i tego co pisać umiał, i że osiemnastka. I że na cmentarzu był, a dokładniej nie na nim, a przy skrzyżowaniu drogi na cmentarz z drogą główną, z której zapewne poszedł w kierunku innym- do domu, co prawdopodobne - choć tego nie pamięta.

by daS

* * * * *

INTEGRACJA

Działo się to pewnego piątkowego późnego popołudnia we wrześniu 2004 w parku Sieleckim (zwanym przez niektórych Central Parkiem na tzw. integracji - przez cały wrzesień do rzeczonego parku waliły tłumy licealistów i technikalistów z klas pierwszych (i nie tylko) celem zapoznania się, zintegrowania itd. a tak na serio - celem wielkiego chlania.
Zdecydowaną większość czasu spędziłem z zaprzyjaźnionymi metalami, okupującymi miejsce po legendarnym Pomniku Hydraulików (w rzeczywistości Pomnik Czynu Rewolucyjnego, ale nikt już nie pamięta tej nazwy).
Tam też delektowałem się piwami mocnymi. Długo warzonymi. W liczbie 4. Po piwkach towarzystwo (w tym moja skromna osoba) raczyło się winkami z rodzaju tańszych w ilościach ok. 1butelka/łeb.
Konsumpcję umilaliśmy sobie zażartymi dyskusjami m.in. o ówczesnej sytuacji geopolitycznej, a także o d***e maryni.
Zanim udałem się do domu, z kolegą z klasy przyjęliśmy jeszcze po browarku na drogę.
Na przystanek dotarłem bez większych problemów. Czułem jednak, że oczy zaczynają mi się kleić, a i z pionizacją pojawiły się problemy.
Po kilku minutach przyjechał tramwaj - z sobie znanych powodów postanowiłem usiąść na schodach i oddać się medytacji. Medytuję w najlepsze, ale tramwaj stoi. Nirwanę przerwał mi motorniczy, który poklepał mnie po ramieniu i powiedział:
- Chłopcze, ale siądź sobie wyżej, bo nie mogę drzwi zamknąć...
Okazało się, że usiadłem na najniższym stopniu schodów i nogi miałem na chodniku. Dźwignąłem się wyżej, drzwi się zamknęły, tramwaj ruszył, a ja trochę otrzeźwiałem, choć nie na tyle, żeby bez problemów trafić kluczem do zamka od drzwi :)

by dxm

* * * * *

SPRAWĘ ZAŁATWIALI

Pewnego razu pojechałem z dwoma kumplami do Krakowa załatwić pewną sprawę. Sprawa nam nie wyszła, więc zalaliśmy pały. Drogi pociągiem nie pamiętam. Wysiedliśmy w Katowicach i załadowaliśmy się w autobus do naszego miasta, Sosnowca. Wysiedliśmy w centrum, pożegnaliśmy się z kumplem, który jechał dalej. Do domów mieliśmy jeszcze spory kawałek a byliśmy zbyt pijani, by iść piechotą. Postanowiliśmy pojechać tramwajem. Po drodze na przystanek, kolega puścił bełta na oczach wielu ludzi. Gdy dotarliśmy na miejsce, usiedliśmy i czekaliśmy na tramwaj. W pewnej spostrzegłem, że kumpel zasnął z głową między kolanami. Postanowiłem go nie budzić i sam nie zauważyłem kiedy zasnąłem w pozycji "na popielniczkę". Obudziłem się dokładnie w chwili kiedy podjechał tramwaj. Chwyciłem półprzytomnego kumpla i pomogłem mu wejść do tramwaju, krzycząc przy tym "niosę martwego!". Przejechaliśmy jeden przystanek, gdy kolega niespodziewanie wybiegł z tramwaju. Patrząc przez okno odjeżdżającego pojazdu, widziałem jak puszcza kolejnego bełta. Na drugi dzień zrekonstruowaliśmy wydarzenia i okazało się, że nasz błogi sen na przystanku trwał co najmniej pół godziny a kumpel zamiast do domu, dotarł na jakąś klatkę schodową i przespał tam dobre parę godzin. Doszliśmy do wniosku, że to cud, iż nie wylądowaliśmy na izbie wytrzeźwień.

RUSKIE SZAMPANY

Była zima, miałem na sobie ciepły barani kożuch, który bardzo lubiłem (ważne). Piliśmy piwo i ruskie szampany na dworze. Taka mieszanka zadziałała na mnie bardzo niekorzystnie. Zmysł równowagi zaczął zawodzić a nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Kumpel (ten sam od spania na przystanku) postanowił zaprowadzić mnie do domu. Gdy byliśmy na klatce schodowej, uczepiłem się poręczy i stwierdziłem, że nie idę do domu. Po kilku minutach namawiania, kolega nie wytrzymał i silnie szarpnął mnie za rękaw, bym się ruszył. Nie na tyle mocno, by zrobiło to na mnie jakieś wrażenie, lecz na tyle mocno by urwać mi rękaw.

ZAGAJNIK

Może nie był to powrót, ale sytuacja, która zmusiła mnie do powrotu. Piłem ze znajomymi z klasy gimnazjalnej w parku. Zachciało mi się lać. Postanowiłem odlać się w zagajniku, który znajdował się na niewysokiej, lecz stromej górce. Wchodzę. Zabrakło mi siły, potknąłem się i upadłem. Wszyscy w śmiech. Spróbowałem jeszcze raz, tym razem mocno się rozpędziłem. Na tyle mocno, że nie zauważyłem drzewa, które brutalnie mnie zatrzymało. Znów upadłem, lecz tym razem sturlałem się z górki. Po chwili poczułem denerwujący ból w nadgarstku i kolanie. Zawinąłem się do domu, poszedłem spać. Rano, ból był nie do zniesienia, udałem się więc na SOR. Pęknięty nadgarstek i stłuczone kolano, imprezy wybite z głowy na dwa tygodnie.

by bongmann @

* * * * *

TAK SIĘ BAWIĄ W HOLANDII

Podczas Erazmusa w Holandii poznałem towarzystwo z całej (i nie tylko) Europy, w tym oczywiście kilku rodaków. Zdarzyła się wielka okazja do poimprezowania - zorganizowali imprezę andrzejkową - ich akademiki były blisko mojego, bo jakieś niespełna 200 m w linii prostej, po drugiej stronie ulicy. Wyszła bosko, alkohol lał się strumieniami, a jak ktoś chciał - to i maryśki i haszu nie zabrakło. W idyllicznej atmosferze mija godzina za godziną, co słabsze jednostki wykruszają się, alkoholu ilości maleją, świt zbliża się nieubłaganie... W końcu zostało nas czterech muszkieterów: trzech Polaków i Anglik. Dopijamy co zostało (czyli niestety miks piwno-winno-whiskaczowy), puszczamy cicho muzykę. Przy ostatnim toaście, padła idea, żeby zatańczyć "Zorba Dance". Tośmy zaczęli tańczyć, a ja pożegnałem się z nimi jowialnie na miśka, po czym poszedłem do siebie, a film raczył był się urwać.
Następna rolka założyła się o 15 rano w związku z pobudką. Rozglądam się tępo po pokoju - pierwsze co robię, to wysyłam sms gospodarzowi z podziękowaniem za epicką imprezę: "dzięki wielkie, było zaj8biscie, a ten zorba dance pod koniec to mnie w ogóle z kapci wystrzelił". Odłożyłem telefon, patrzę na buty i zdębiałem: jak to jest możliwe, że mając 200 m do przejścia po chodniku, glany mam ubłocone po kostki? Ciężkie, kacowe rozmyślania przerwała mi odpowiedz na mój sms: "Jaki k8rwa znowu zorba dance?"
P.S. Wciąż się śmiejąc, poszedłem do kuchni po leczniczego browarka i przeraziłem się: zobaczyłem mysz biegająca po kuchence. Przerażony już, że mam delirkę czy coś w tym stylu (w końcu wypiłem naprawdę dużo), zawołałem współmieszkańca - szczęśliwie okazało się, że to była tylko rzeczywista mysz, a nie delirium...

by meszamorum

* * * * *

NAPRAWDĘ CIĘŻKI POWRÓT

Może to nie do końca powrót, ale też się klasyfikuje. Za studenckich czasów, nie tak dawno znowu, jeździłem do dziewczyny mojej do Stalowej Woli. Mieszkam w Warszawie, dlatego bite 5 godzin w pociągu co tydzień, dwa na stałe wbiło się w harmonogram weekendu.
Piątek, godzina 10, my studenci warszawskiej uczelni, po zakończeniu roku idziemy na małe piwko, tylko szybko panowie, bo do dziewczyny dzisiaj jadę, o 11:30 mam pociąg. O 12 zadzwoniłem do niej, że jednak pojadę tym o 15, bo musiałem w szkole zostać. W końcu pojechałem tym o 17 i był to ostatni pociąg do Lublina którym mogłem zdążyć na 19 z minutami na piętrusa do Stalowej. Jakimś dziwnym sposobem nawet wsiadłem do tego pociągu, cieplutko, przyciąłem komara, wysiadam: Świdnik. Uuuu, nie jest dobrze, lecę na stację, pytam kiedy powrotny do Lublina: za godzinę. Wychodzę z dworca a tam nic, pola jakieś, wilki. Na szczęście zaczepił mnie jakiś koleś i pyta czy przespałem stację i czy zaprowadzić mnie do autobusu. Pozdrawiam go jak to czyta, bo udało mi się wrócić na PKP Lublin. Niestety, ostatni pociąg do Stalowej już pojechał. Mogłem się oczywiście wrócić do Warszawy, ale przecież tak łatwo się nie poddam. Obleciałem wszystkie busy - nic z tego. No to biorę taxi, jadę na PKS - już nie kursuje w tym kierunku. Za taxi zapłaciłem 30 PLN, ale pan nie chciał mnie za 100 zawieźć do Stalowej. Co robić? Czekać do 5 rano na pociąg? Hmmm... Obejrzałem rozkład, poszedłem do informacji i pani mi znalazła takie połączenie, że za chwile miałem pociąg do Skarżyska, a tam przesiadka od razu do Stalowej. Trochę dookoła, ale lepsze to niż na dworcu siedzieć. Zapakowałem się wagonu, poprosiłem żeby mnie współpasażerowie obudzili i spać. W Skarżysku wysiadłem, przeszedłem na właściwy peron, czekam 10 minut - ani pociągu, ani żywej duszy. Patrzę na ten rozkład, no niby ma przyjechać - patrzę dokładniej, kursuje od 24. Który dzisiaj? 23. W tym momencie chciałem wrócić do Lublina i spalić kiosk tej niedoinformowanej informacji. Jako że była 1 w nocy, do 4 siedziałem na zapyziałym PKP Skarżysko Kamienna i przesuwając wskazówki siłą woli czekałem na pociąg. W końcu do Stalowej dotarłem brudny, zmęczony i skacowany na 8 rano. A co się jeszcze nasłuchałem...

by Xionc @

* * * * *

IMPREZA U RADKA

Za młodych lat pojechaliśmy całą paczką do znajomków w Warszawie na popijawę. Jeden został sam w domu, więc mieliśmy wolną chatę , nawet trochę grosza, bo zakupy na imprezkę niezłe - ileś tam butelek piwa, ileś tam wódy i wino dla mniej uzależnionych. Imprezka naprawdę mega, ale po drugiej nad ranem zmęczona chciałam gdzieś położyć głowę z dala od bandy pijanych kolegów. Jeden z miejscowych zaproponował mi nocleg u siebie, bo rodzice pojechali i mogę czuć się jak u siebie. Blok obok, on rano po mnie przyjdzie. I super, zasnęłam sama w obcym domu, ale w ciszy i spokoju. Ranek zastał mnie na wielkim kacu, więc nie myśląc wiele ruszyłam na poszukiwanie łazienki i przede wszystkim kranu z wodą. Jako że byłam sama nie trudziłam się zakładaniem czegokolwiek na siebie, bo pragnienie było silniejsze niż uczucie chłodu. Przeleciałam jak burza przez przedpokój, hamulec przed łazienką i kątem oka zauważyłam siedzące przy stole w drugim pokoju osoby. Zapadło niezręczne milczenie, ja dopiero po chwili zrozumiałam niestosowność swojego stroju (a raczej jego braku). By rozładować napięcie zapytałam najsłodszym głosem: "Czy znają może państwo Radka" Był to znajomy u którego była impreza, bo imienia uczynnego kolegi, który odstąpił mi swój pokój nie mogłam sobie przypomnieć. Skończyło się tym, że tata owego miłego kolegi odprowadził mnie do Radka (ubraną już oczywiście), jego mama nie odpowiedziała na moje "Do widzenia, dziękuję, przepraszam". Okazało się, że to nie był ranek tylko druga po południu, a na miejscu imprezy zastałam z ojcem uczynnego kolegi kilku sztywnych kolegów, widocznie dla nich impreza skończyła się dopiero rano. Ów rodziciel odszukał wśród "zwłok" swojego potomka, wytaszczył na korytarz i chyba zawlókł do domu. W ten sposób do dziś nie znam imienia uczynnego znajomego, ale nigdy nie zapomnę jego rodziców

by kasia34

* * * * *

PRZEPUSTKA

Zostałem zesłany do Międzyrzecza na odbycie służby wojskowej. Kiedyś przyjechałem na przepustkę (do Krakowa to ok. 11godzin drogi, więc zdążyłem już coś wydoić i wytrzeźwieć), na dworcu czekali na mnie kumple z przygotowanym napojem energetycznym, po którego spożyciu raźno ruszyliśmy na podbój ulubionej "Imbirowej" knajpy. Ładowaliśmy drina za drinem tak, że barman nie nadążał mieszać (coraz gorzej mu to wychodziło, bo świętował z nami). Po takich ilościach płynów zachciało mi się siusiu, więc udałem się do kibelka, otwarłem drzwi od kabiny i wsiadłem do autobusu... Okazało się, że gdzieś znikłem na 3 godziny, koledzy szukali mnie po całym rynku. Kiedy zrezygnowani wsiedli do autobusu udając się do domu, jakie było ich zdziwienie gdy dołączyłem do nich na następnym przystanku.
Jechaliśmy spokojnie i gdy koledzy już wysiedli ja miałem jeszcze jeden przystanek. Obudziłem się o dwa za późno i zaczynałem rzucać mięsem gdy zauważyłem, że autobus jedzie już w drugą stronę... Do dziś się dziwię, że kierowca mnie na pętli nie obudził.
To nie koniec tej historii. Gdy już wróciłem na jednostkę, wieczorem dzwoni do mnie telefon, numer nieznany, odbieram i słyszę: "kotku, miałeś zadzwonić, tęsknię" i takie tam bzdety. Najpierw oczywiście myślałem, że to pomyłka, jednak laska wiedziała o mnie sporo. Na szczęście na tyle mało, że udało mi się jakoś to odkręcić. To była najciekawsza przepustka mojej służby.

by reed126 @

Miałeś jakiś wyjątkowo ciężki powrót lub przeżycie na imprezie? Obudziłeś się na drugim końcu miasta czy Polski i nie wiedziałeś co się stało? Podeślij to wszystko do mnie klikając w ten link, a jak będzie wyjątkowo ciekawy ma szansę znaleźć się na głównej! W temacie maila wpisz powrót.

Znak @ występuje przy nickach niezarejestrowanych użytkowników Joe Monster!

Oglądany: 42849x | Komentarzy: 15 | Okejek: 132 osób

Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?

Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą
Najpotworniejsze ostatnio
Najnowsze artykuły

27.04

26.04

Starsze historie

Sprawdź swoją wiedzę!
Jak to drzewiej bywało