Atoli był na Mazowszu pewien ród możny - od pradawnych władców się co prawda wywodzący, w ostatnich czasach do panny Marysieńki Kaczowładnej, jej ciotki Rom’Anny Görtych - Hippocentaurus (i tak wyglądajacej) oraz młota Andrzeja Czarnolicego jednakowoż ograniczon.
Siedzieli sobie kiedyś w izbie i przędli, odzywajac się z rzadka, acz głupio, jak to zwykle wśórd zchamiałej szlachty bywa:
- Pora by ci już za mąż - mruknęła ciotka Görtychówna, usiłując jednocześnie trafić górną prawą czwórką na lewą dolną szóstkę, w celu przegryzienia nitki.
- Ach, co też ciotunia prawi... - zasromała sie panna Marysieńka i wykonała szereg czynności przystojnych skromnej szlachciance, a mianowicie strzeliła oczkiem, zmierzwiła brewki, tupnęła nóżką i grzmotnęła Andrzeja Czarnolicego w pysk.
- Toć dopiero piąty krzyżyk na karku - pisnęło dziewcze i wstydliwie rozejrzało się dokoła
- Piąty w dowodzie osobistym, ale właściwą datę urodzenia pod światło odczytać można, gdyż młot Andrzej nader niedbale ją był wyskrobał - uściśliła złośliwa starucha
- A żeby cię! - syknęła młodzianka pod adresem Czarnolicego i znów trzasnęła go w tępy pysk
- Może pan Jarosław się zjawi, któremu to dziad mój był mnie w testamencie zapisał - sapnęła z nadzieja Marysieńka
- Po mojemu, to on panu Jarosławowi konia wałacha był zapisał, a ciebie to chyba marszałkowi Korony - panu Markowi Dwojga Imion
- Azaliż Marek Dwojga Imion, gdy mnie ujrzał onegdaj rano wynosząc śmiecie do pojemnika, tedy poleciał wartko do pana Jarosława i chyżo zakomunikował, że chętnie mnie na tego wałacha zamieni. Na co pan Jarosław (jako, że zatopion był w lekturze mądrych słów kaznodziei Tadeusza) ochoczo, by się natręta pozbyć, przystał.
-Ot, durny - podsumowała ciotka i dalej przędła. A wtem ktoś zastukał w okiennice
-A słowo ciałem się stało! - zakrzyknęły obie białogłowy (młot Andrzej też, acz z pewnym zrozumiałym opóźnieniem) i czem prędzej trzy głowy wychyliły się ku przybyszowi
Pan Jarosław, odzyskując pewność siebie (utraconą nagłym pojawieniem się trojgłowej hybrydy w otworze okiennym), jął przyglądać sie która z postaci jest mu na żonę przeznaczona. Wreszcie z kawalerska determinacją pochwycił, spaloną sierpniowym słońcem i nowymi lampami w pobliskim solarium, dłoń Andrzeja Czarnolicego, uderzył sie po kontuszu i zakrzyknął
- Jak mi Bóg miły, rarytet! Kiedy ślub?
-Pańska narzeczona tam oto stoi - rzekła surowo ciotka Rom’Anna, wskazując panu Jarosławowi Marysieńkę, po czym sięgła za dekolt, by czem prędzej pobłogosławić młodą parę, wydobytym stamtąd wisiorkiem
-Taż to cycka! - odezwał sie Andrzej (warto tu zauważyć, że po raz pierwszy w tej historyi)
-O, pardon - zarumieniła sie ciotka i naprawiła pomyłkę kreśląc na czołach młodych krzyż. Po namyśle nakreśliła też drugi, prawosławny, bo w tych szlacheckich czasach nigdy nic nie wiadomo.
Pan Jarosław, pogrążon kresową urodą Marysieńki, począł gorączkowo rozmyślać, jakby sie tu ze świeżo zawartego narzeczeństwa wyplątać: "Nic inszego - myślał - trza tylko na pogardę onej panienki zapracować. W tym celu wygram najbliższą wolną elekcyję, pocznę jeszcze gorliwiej wyznawać mądrość kaznodzei Tadeusza i zwiążę się w bliska koalicyję z ciotką Görtych - Hippocentaurus i młotem Andrzejem Czarnolicym. A jak to nie pomoże, to zawsze mogę ją przepisać w spadku mojemu bratu - Lechowi..."
Dobra, dobra. Chwila. Chcesz sobie skomentować lub ocenić komentujących?
Zaloguj się lub zarejestruj jako nieustraszony bojownik walczący z powagą